Pierwsza miłość w wieku jedenastu lat.
Pierwszy papieros palony z dwoma kumplami pod starym mostem.
Pierwsze wypite piwo w krzakach. (To nic, że z puszki i pół wylałem).
Pierwsza styczność z cyckami w Playboyu, którego oglądaliśmy z kolegą u niego w stodole na sianie.
Pierwsze zabawy taneczne, na które przychodziłem pilnować ścian, żeby się nie przewróciły.
Pierwsze bójki w szkole i walka o to kto rządzi.
Ogniska klasowe o których mógłbym napisać dobrą książkę.
Gra w gałę od świtu do nocy i nieustanne kłótnie o to, czy była ewidentna ręka, czy może nabita.
Setki uwag w dzienniku. Porąbane akcje moich kumpli, dzięki którym do szkoły czasami zaglądała policja.
Podglądanie dziewczyn w ubikacji, po którym raz dostałem z liścia w mordę. Gang, który założyłem z kolegą i który od razu stał się najpotężniejszy w szkole (bo nie było żadnego innego).
Jaranie się filmem ”Motór” i kłótnie o to, kto ma lepszą Wueskę w garażu. Nieprzemyślane ucieczki z lekcji. Przesyłanie eksplołżyn i kanikuł przez blutacza. Macanie dziewczyn na materacu podczas wuefu. Podkochiwanie się w nieco starszej ode mnie sąsiadce.
Moja klasa. Była dość liczna i każdy był barwną postacią. No, prawie.
Od charyzmatycznego lidera, przez pryszczatego maminsynka, do dziewczyny, która chciała mnie w toalecie złapać za penisa. Rządziliśmy. Nie obchodziło nas jutro, ważna była tylko dobra zabawa. Jedyne co nas przerażało to wywiadówka. Poza tym świat był w naszych rękach. Każdy z chłopaków chciał zostać piłkarzem. Ewentualnie żołnierzem. Dziewczyny nauczycielkami. Każdy z nas miał jakieś marzenia. Wszyscy byliśmy inni, ale teraz widzę, że łączyło nas jedno. Wszyscy bez wyjątku chcieli być wielcy i robić coś wielkiego. Pięknego. Żyliśmy w świecie, w którym nie istniało coś takiego jak brak pieniędzy, popsute auto, zbrodnia czy emigracja. Jest beztrosko, ale..
Dorastamy. Rozchodzimy się do różnych szkół. Przeprowadzamy się. Poznajemy nowych kolegów i często okazuje się, że są oni dużo ciekawsi od tych, których znamy od zerówki. Poznajemy atrakcyjniejsze dziewczyny, przeżywamy jeszcze lepsze chwile, kolejny raz się zakochujemy, uprawiamy pierwszy seks, pijemy ogromne ilości wódki, robimy najgłupsze rzeczy jakie mogą człowiekowi przyjść do głowy. Szalejemy jak się da. I tak kończymy szkołę średnią. Okazało się, że stara klasa jest nam do niczego nie potrzebna.
Teraz dopiero przychodzi czas na poważne życie.
Studia, albo praca. Albo jedno połączone z drugim. Co byś nie wybrał, to jesteś już dorosły i skończyło się. Teraz kolej na stabilizację, kredycik i hajting. I wtedy okazuje się, że każdy ma w dupie twoje marzenia i plany. Idziemy do pracy, której nie lubimy, bo nie mam innego wyjścia. Kombinujemy jak tu zdobyć parę groszy. Dlatego przyjmujemy się do pracy w zakładzie produkującym nakrętki, stróżujemy w biedronce, albo zbieramy ogórki w Niemczech raz do roku.
Nikt z nas nie został piłkarzem. Tylko jedna osoba poszła do wojska, ale już planuję zrezygnować, bo tam trzeba dużo biegać. Dziewczyny zachodzą w ciąże, albo idą na studia o gównianym kierunku i żyją na garnuszku rodziców.
Już nie jesteśmy dzieciakami, potrafiącym się nieustanie bawić, bo teraz zaczęło się prawdziwe, okrutne trudne i chujowo ciężkie życie. Wszędzie gwałty, trupy, kryzysy, aborcje, pedofile, politycy, szefowie idioci, kibole i coroczne końca świata. Jak jesteś zbyt wesoły, to znaczy, żeś chory psychicznie. Jak nie masz jeszcze rodziny w wieku 25 lat, to jesteś egoista, debil, stary wujek, a może nawet i pedał. A jak nie daj boże robisz coś innego niż wszyscy i dzięki temu zarabiasz dużo forsy, to na pewno jesteś kanciarz i pójdziesz do piekła.
Wszystko się pojebało i z wychodzi na to, że wraz z dzieciństwem kończy się prawdziwe życie.
Wystraszyłem się, bo sam chwilami zaczynałem przypominać starzejącego się człowieka. Nie chcę mówić tak jak wszyscy, że dzieciństwo to najlepszy okres w życiu, a później jest już do bani.
Chcę kiedyś powiedzieć, że dzieciństwo miałem zajebiste, ale dorosłość miałem jeszcze lepszą.
Siedziałem nieruchomy w aucie i gapiłem się bite kilkanaście minut w oddalony o sto metrów budynek. Odpaliłem samochód i ruszyłem z miejsca. Za horyzontem zniknęła szkoła. Była już prawie noc i wracałem do domu.
Jestem dojrzały ciałem, ale mentalnie dalej jestem dzieciakiem, który wierzy, że zawojuje świat i cały czas będzie miał świetne życie. I nie zanosi się, żeby kiedykolwiek miało się to zmienić.