Potężny wstrząs. To ten moment, kiedy leżysz jak małe dziecko i jedyne co chcesz to płakać i obudzić się z tego koszmaru. Jak najszybciej. Już. Teraz.
U jednych(w tym wypadku u mnie) jest to koniec związku. U innych może to być utrata pracy, poważny uszczerbek na zdrowiu, albo przymusowa zmiana miejsca zamieszkania wraz ze zmianą znajomych, nawyków i wszystkiego co dotychczas było znane.
W każdej podobnej sytuacji ma się dwa wyjścia, z czego jedno jest zupełnie bezsensowne i głupie.
Pierwsza opcja to poddanie się i do końca życia wspominanie przeszłości. Już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Nie poradzę sobie w nowej pracy. Chciałbym wrócić do poprzedniej. Nigdy nie będę szczęśliwy z inną kobietą, bo myślę tylko o niej. Do końca życia będę walił konia, bo żadna mnie nie zechce. Nie mogę żyć w innym mieście, bo tu mam grono znajomych, rodzinę i wiem w jakich sklepach są promocje na śledzie. Ujebało mi rękę, więc jedyne co mi zostało to wegetacja i czekanie na śmierć.
To najgorsze co można zrobić. Odpuścić. Poddać się. Leżeć, nic nie robić i wspominać dawne chwile.
Kiedy byłem na dnie, wiedziałem, że to absolutnie nie wchodzi w rachubę. Było źle, bolało i znajdowałem się w czarnej dupie, jednak na samym dnie świadomości widziałem malutkie światło, które dawało odrobinę ulgi. Nie mówię tu o Jezusie.
Druga opcja, czyli ta właściwa. To pogodzenie się z porażką. Zaakceptowanie jej. I pomimo bólu tworzenie nowej mapy od zera. Nieporadne poruszanie się w nowym świecie, ale jednak poruszanie się. Postawa ''albo mi się uda, albo umrę próbując''.
Chyba nie muszę mówić, którą opcję wybrałem?
Gdy zakończyłem swój związek, z kobietą która miała być przy mnie na zawsze musiałem coś w sobie zmienić. Najlepiej wszystko.
Kobiety
Efekty? Wow. To chyba dobre słowo. W ciągu tygodnia całowałem się w klubie z pięcioma kobietami, dostałem kilka numerów telefonu od nowo poznanych dziewcząt w galerii i odnowiłem kontakt z koleżankami, które wcześniej olewałem, ze względu na to, że byłem w związku. Chciałem się odnaleźć z powrotem na ''rynku'' i chyba bardzo szybko mi się to udało.
Natasha. Rosjanka. Lat 21. Drobna dziewczyna emanująca niezwykłym ciepłem, spontanicznością i jakby to powiedzieli ludzie z Rudy Śląskiej kurwikami w oczach. Przez większość czasu tańczyła na parkiecie z moim kolegą, jednak od razu wiedziałem, że ma go w dupie i ciągle na mnie zerka. Ja z kolei w dupie miałem to, że na mnie patrzy, ponieważ nie bawię się w odbijanie dziewczyn kumplom. Jeśli mam być szczery, to nie była w moim typie. Za mała. Za chuda. Za głośna. Do takiego wniosku doszedłem oczywiście dzień po imprezie, kiedy byłem już trzeźwy, a nie wtedy, gdy prosiłem ją aby zapisała mi swój numer w telefonie w przerwie od całowania się z nią w palarni. Dała mojemu kumplowi kosza. No to chuj, pomyślałem. Co mi szkodzi. A nuż ona uleczy moje złamane serce?
Natasha była jedyną poznaną dziewczyną tego tygodnia, z którą mogłem zrobić coś więcej i z którą mogłem w następnych dniach kontynuować relację. Takie miałem przeczucie. Reszta dziewczyn, nawet te z którymi się całowałem pójdzie w niepamięć. Byłem tego pewien.
Cele
Po spuszczeniu się z łańcucha postanowiłem spisać swoje cele, które planuję zrealizować do pierwszego sierpnia tego roku. Jako, że nie traktuje swojego bloga jak bloga, a raczej jako dziennik publikuję to tutaj.#1 - Dobić do 85kg masy poprzez odpowiednią dietę i ćwiczenia
#2 - Regularnie poznawać kobiety w klubach i galeriach (nawet używając takich dziwnych rzeczy jak Tinder)
#3 - Zadbać o jakość relacji, zamiast ilości
#4 - Czytać codziennie książki
#5 - Rozwijać działalność internetową
Pierwszy tydzień uważam za udany. Wybrałem właściwą opcję. Idę w dobrym kierunku.
Małe światełko, które dawało delikatny, niezauważalny promyk z każdym dniem robiło się coraz bardziej jasne..
Nie znaczy, że tak będzie zawsze o czym dowiesz się w następnej części #Week zatytułowanej ''Natasha''.
Do usłyszenia.