10.02.2018

Umarłem. I chyba rodzę się na nowo

    Szczerze mówiąc w dupie mam to, że tytuł jest mało przyciągający. W nosie mam, że nie było mnie tu od miesięcy. I daleko gdzieś mam, czy ktokolwiek to teraz czyta.



A jeśli ktoś czyta, to nie zrozum mnie źle drogi czytelniku. To moje miejsce w Internecie i wciąż uważam, że jest tu masa świetnych rzeczy, które ci pomogą w wielu aspektach twojego życia. Ucząc się na moich porażkach, katastrofach, zwycięstwach i sukcesach.

Nie było mnie kilka miesięcy. Nie powiem, że byłem zalatany, bo bym skłamał. Po prostu olałem bloga. Zająłem się praktyczniejszymi rzeczami, niż siedzenie w ciepłym pokoju i wymyślaniu sentencji. Olewatorstwo, lenistwo, mamtowdupizm. Nazywaj to jak chcesz.

Nie czułem potrzeby nic pisać. Aż do teraz.

Bo moje dotychczasowe życie legło w gruzach. Skończyło się mniej więcej wraz z końcem 2017 roku. Co się dokładnie stało?

Ktoś mi przypierdolił obuchem w tył głowy, jednak na tyle lekko, aby nie zabić i na tyle mocno, abym stracił przytomność. Kilku gości załadowało mnie do bagażnika i wiozło przez kilkanaście godzin w niewiadome miejsce. Obudziło mnie otwieranie bagażnika. Wyszedłem z niego na trzęsących się nogach i z kołataniem serca. Spojrzałem na twarze podobne do nikogo. Obojętnie wsiedli do samochodu i odjechali w siną dal.

Zostałem tu sam. Nagi. Bez telefonu. Bez mapy. Na środku jakiegoś wygwizdowa. W dodatku strasznie napierdalała mnie głowa. Więc tak wygląda koniec świata? Już chyba po mnie? Przedstawienie dobiega końca? Bo przecież umrę tu z wycieńczenia, z głodu, albo pożre mnie jakiś owłosiony skurwysyn. Nie wiem. Wtedy wiedziałem jedno. Jestem w czarnej dupie. I chyba gorzej nigdy nie było. Nie poradzę sobie, choćbym na chuju stanął.

Ale okej, do rzeczy. To oczywiście zmyślona historia. 

Ale oddaje w stu procentach to, jak się czułem, gdy zakończył się mój długoletni związek z kobietą, z którą planowałem wybudować dom i spłodzić dzieci.

Nie będę wdawał się w szczegóły, bo to nieistotne. Istotne jest, to że skończyło się coś, co chciałem, aby trwało wiecznie. Byłem naiwny? Głupi? Bardzo możliwe. Ale ponoć naiwni są największymi szczęściarzami na tej planecie.

Rozstanie bywa bolesne. Ale do tej pory nie wiedziałem jak bardzo. Zapadłem się pod ziemię. Płakałem. Wspominałem. Nie mogłem pogodzić się z rzeczywistością. Użalałem się nad sobą. Przestałem funkcjonować. Tęskniłem. Chciałem tylko jej.

Po prostu umarłem. Z tryskającego radością faceta zamieniłem się w chodzące zombie, które wysysa od każdego energię. Serio, nie miałem ochoty na nic. Chciałem tylko zasnąć i obudzić się, gdy ten koszmar się skończy.

Jeśli czytałeś moje poprzednie wpisy, to pewnie zdążyłeś zauważyć, że jestem dość ogarniętym facetem, który wie czego chce od życia i który zdobył już trochę doświadczenia z kobietami. I może w głowie zaświeciła ci się lampka pod tytułem: ''Coś tu nie gra. Stivv niby taki fifarafa, a tu beczy przez laskę''.

Tak, beczałem jak zarzynane prosię. Zanosiłem się od płaczu i napierdalałem pięścią o ścianę. Byłem wkurwiony, smutny, stęskniony, zły i chciałem tylko zabijać.

Jednak wiem, że to trzeba po prostu przeżyć. Przecierpieć. Wypłakać. I iść dalej.

I mimo, że wciąż boli, to wiem, że paradoksalnie to mi zrobi tylko lepiej. Dzięki temu będę silniejszy.  Mądrzejszy Odrodzę się jak jebany feniks z popiołu. Skąd to wiem?

Bo taka jest kolej rzeczy. Wystarczy tylko dać radę. Poleżeć chwilę. Popłakać. Ale w końcu wstać.

Umarłem. I rodzę się na nowo.

Zmieniam swoje cele i priorytety. Zmienia się też charakter bloga. Oprócz interesujących wpisów i przemyśleń stanie się on pewnego rodzaju dziennikiem mojego rozwoju. Na każdej płaszczyźnie. Chcę wbić na ostatni level ze wszystkim na tym, na czym najbardziej mi zależy, czyli:

- Relacje z kobietami
- Zarabianie pieniędzy
- Udane, szczęśliwe życie
- Realizowanie się

Przechodząc do konkretów. Co tydzień będę zdawał raport moich postępów w każdej dziedzinie życia. Będę opisywał wnioski, doświadczenia i wiele innych zajebistych rzeczy, które dzieją się, gdy człowiek przekracza kolejne granice. Oprócz tego też, będą pojawiać się także luźne przemyślenia etc. Just like old times.

Wpis może i jest trochę chaotyczny, ale taki ma być. To moje miejsce i będzie ono wyglądać, tak jak będę chciał.

Bo nie jestem blogerem. Tylko kimś, kto niedawno urodził się na nowo i odczuwa silną potrzebę przelania to na papier. Chociażby elektroniczny.

To co, do usłyszenia?